sobota, 28 marca 2015

Epilog

~*~
Willow jest już po operacji. Czuje się dobrze. Okazało się że w cale nie byłam w ciąży. Objawy były przez urojoną ciążę. Mała mówi  do swojego taty Louis, jeszcze nie umie się przestawić.
Mieszkamy na razie u mojej babci. Jednak naszym celem jest Paryż. To tam chcemy wyjechać. Siedzimy teraz w salonie i Willow bawi się lalkami, a Lou rozczesuje jej mokre włosy.
- A lala? - pcha mu barbie pod nos. Mój chłopak znalazł prace w wytwórni. Tego samego ma zamiar szukać we Francji.
W końcu zna się na muzyce. Jest to praca, którą może lubić i mieć pieniądze.
-  lale ty uczeszesz. Proszę, kochanie - podaje jej mniejszą szczotkę.
- Ja umiem - prostuje się i zadowolona naśladuje mężczyznę. Podchodzę do nich i daje małej leki.
Bierze je dalej zajęta zabawą. Kołysze się na boki.
- Trzeba je od razu wysuszyć.
- Nie posiadam suszarki. Musisz nam jej użyczyc - mówi Louis szukając w akcesoriach dla lalek. - Tylko większej.
- Coś się znajdzie - śmieje się.
Idę do łazienki. Harry nie dał mi jeszcze rozwodu.
Cały czas czekam na rozprawę.
Chcę mieć to już za sobą. No i wolałabym, abyśmy zostali przyjaciółmi.
Pomagam babci w kolacji. Gdy jest gotowa wszyscy siadamy do stołu.
- A będę mieć pianinko ? - pyta mala.
- Zobaczymy Willow - sadzam ją sobie na kolanach i karmie.
- Będziesz - Louis jej obiecuje. - Piękny fortepian.
- Będę! - patrzy na mnie i podskakuje.
- Ale musisz grzecznie jeść.
- Jem - mówi szeroko otwierając usta
Karmię ją do końca. Idziemy do sypialni. Willow ładuje na środku łóżka.
Skacze po nim kiedy ja przebieram ją do spania.
Układa się między nami, gdy jest gotowa.
- Śpij już tygrysku.
- A wy mnie kochacie? - pyta wiercac się. Louis przepycha ją do ściany.
- Bardzo, ale spisz dzisiaj tam.
- Nie! - wdrapuje się po nim. - Jestem mała.
- Właśnie. Dlatego spisz przy ścianie, żeby nie spaść - mężczyzna całuje jej włosy.
- Cemu? - opiera się o jego ramię.
- Temu, bo się stlasznie wielcisz.
- Ty też. - mówi uparcie, a ja się śmieje.
- Tam ci będzie wygodnie. O Proszę. Twoja podusia - podaje jej te w myszkę miki.
- Ale jutro ja tam - zastrzega sobie i znika z mojego pola widzenia za Louisem.
- To teraz mamusia - brunet wyciąga do mnie rękę.
Odkładam szczotkę i kładę się obok niego całując Louisa w policzek.
- Moje kochanie - całuje mój kark.
Uśmiecham się. Tak dobrze jest mieć go blisko.
Wreszcie. Teraz juz nie pozwolę mu odejść.
~*~
Bardzo się spieszę, aby zdążyć do szkoły muzycznej. Na ulicach Paryża są ogromne korki. Nasza czteroletnia córka została przyjęta jako wirtuoz muzyki.
Uwielbia muzykę i gra sprawia jej niesamowitą przyjemność.
Uwielbia grać. Louis za koncert w operze paryskiej dostał bardzo dużo pieniędzy. Bez słowa następnego dnia Willow dostała wymarzony fortepian. Teraz w domu mam nieustanne koncerty ich obojga.
Słucham tego z przyjemnością. Jestem po prostu dumna. Ja w końcu skończę studia.
Na prawdę wszystko powoli zaczyna się układać.
Teraz to już może być tylko lepiej. Mamy naprawdę ładne mieszkanie. Czteropokojowe w starej, ale pięknej kamienicy. Teraz po prostu jestem tam gdzie powinnam być. Jestem szczęśliwa. Wchodzę do luksusowego budynku szkoły muzycznej. Biegnę korytarzem do odpowiedniej sali.
Ktoś mnie łapie w tali i wciąga między ścianę a ścianę. Louis uśmiecha się krótko mnie całując.
- No chodź - ciągne go za rękę i razem wchodzimy do sali gdzie za chwilę zaczyna się koncert.
- Ładnie wyglądasz. - szepcze mi do ucha.
- Dziękuję.
- A teraz Mozart - dodaje i słyszymy kompozycję, którą napisał dla Willow
Jest piękna. Dziewczynka uśmiechnięta przesuwa palcami po klawiszach.
Nie pojmuje tego jak ona to wszystko wie. Ona po prostu czuje muzykę.
Dostaje brawa całej sali. Całą drogę do domu rozmawia z Louisem o tym jak grała.
- Byłaś cudowna.
- Umiem jak ty - chwali się.
- Tak kochanie. Nawet lepiej.
- Ciemno jak, a ja nie ce spać - wychyla się z fotelika do przodu.
- A co chcesz?
- Lody mi dajcie.
- Poproszę jeśli już.
- Willow nie będziesz jadła tak późno lodów - mówię, a Louis parkuje.
- Dlaczego? - zła jest.
- Bo będzie cię bolał brzuch - wypinam ją z fotelika i biorę na ręce
- No dobrze.
- Przeczytam ci bajkę. Dobrze? - mówię gdy mała leży już w łóżku i koniecznie chce z niego wyjść.
- Ja ce się bawić...
- Jutro Willow. - siłą przytrzymuje ją pod kołdrą śmiejąc się cicho żeby nie usłyszała.
Opada na poduszki z głębokim westchnieniem. Robi taką minę jak jej ojciec gdy mu coś nie pasuje.
Jest do niego aż nienaturalnie podobna. Mała kopia Louisa.
- Zamknij oczka i śpij - kładę się obok niej.
Zamyka oczy i kładzie rączki na kołdrze. Chwile później patrzy na mnie.
- A będę mieć braciszka?
- A chciałabyś?
- Bardzo mamusiu.
- To porozmawiam z tatą. - całuje jej czoło i cicho nucę kołysanke.
Po chwili zasypia. Wychodzę cicho z jej pokoju.
Zostawiam uchylone drzwi i idę do łazienki wziąć prysznic.
nie jest długi. Chcę się położyć jak najszybciej.
Louis leży już w łóżku więc zajmuje miejsce obok niego.
Przyciąga mnie do siebie i całuje.
- Ale ja cie kocham.
- Wiem - chichocze mu w usta.
- Chcę syna.
- Zmówiliście się?
- W życiu...
- Jasne - prycham.
- A ty nie chcesz? - obejmuje mnie.
- Nie jestem do końca przekonana.
- Dobrze.
- Oboje pracujemy.
- Ale możemy mieć dziecko.
- Pomyślimy..
- Kocham cie.
- Ja ciebie też.

piątek, 20 lutego 2015

Rozdział 10

Wychodzę z uczelni i bardzo spieszę się na autobus. Za chwilę Willow ma lekarza. Harry na pewno ją odebrał z przedszkola. Musimy małą przebadać. Nie podoba mi się to. Ona nie umie kłamać. Zawsze nam mówi jak ją boli. Jako matka bardzo się martwię. Biegnąc na przystanek potracam przechodnia. W bluzie.
Mam chyba wrodzony talent do wpadania na ludzi.
- Przepraszam pana..
- Nic się nie stało. Proszę uważać - mężczyzna odpowiada poprawiając kaptur. Rusza dalej.
W ostatniej chwili łapie swój autobus.
Wyrok lekarza spada na mnie jak grom z jasnego nieba. Jestem przerażona.
- Potrzebujemy przeszczepu - mówi, ale Harry mu przerywa.
- Kiedy?
- Mam naklejkę - mała beztrosko bawi się na moich kolanach. Nie docierają do mnie żadne słowa. Słyszę, ale nie rozumiem co mówią.
Po prostu tego nie pojmuję. Była taka grzeczna i zdrowa. Nic nie wskazywało na to...O Boże. To poważna sprawa.
Wychodzimy z gabinetu. Daje Harremu małą i szybko od nich odchodzę na bezpieczną odległość. Po prostu się rozpłakuje.
Zaslaniam rękoma twarz. Ona potrzebuje nowego serca. To jest tak poważna operacja, że...Strasznie się boje. Ile będziemy czekać? Co teraz?
Czuje na sobie wzrok Harrego ale nie potrafię się uspokoić. Muszę ochłonąć. Próbuję. Mam zamiar wrócić do domu na pieszo i tak robię. Przy okazji się uspokajam. Będzie dobrze. Musi być.
Ocieram ostatnie łzy i zakładam ręce na piersi. Nic jej się nie stanie. Na pewno. Jest bezpieczna.
Wchodzę do domu. Moja córeczka bawi się na dywanie piłką. Jest uśmiechnięta. Nie wie co się dzieje. Harry nerwowo chodzi po salonie i rozmawia przez telefon.
Wiem że też go to zaskoczyło i lekko przytłoczyło, ale niemożliwe jest by czuł to co ja. Nie jest z nią tak związany. Nie zrozumie, aż takiego bólu. Siadam obok malutkiej. Uśmiecha się do mnie szeroko i widzę te radość co w oczach jej ojca.
- Byłaś bardzo dzielna u pana doktora wiesz? - mówię spokojnie by pilnować stan swojego głosu.
- Tak? - turla do mnie piłkę i śmieje się.
- Tak. Myślę że jesteś już dużą dziewczynką Willow - zabawka do niej wraca.
- Wiem mamusiu. Bo chodzę juś do przedszkola.
- Właśnie kochanie - posyłam jej uśmiech.
Dziewczynka podnosi się i poprawia swoje spodnie. Podbiega do pianina. A. Tak..prócz francuskiego, uczy się też gry na fortepianie.
Słyszę że Harry skończył rozmawiać. Wiedząc że mała nie ma jak zrobić sobie krzywdy, wstaje i idę do kuchni. Wypijam dwie szklanki wody.
- Nie mam tak dużej kwoty. Sprzedał bym dom, ale to spadek. Nie ważne. Mam inny pomysł. Zorganizujemy przyjęcie charytatywne. Moi znajomi są naprawdę bogaci.
- idzie za mną.
- Wymyśle coś - mówię cicho czując że mój głos drży.
- Nie. Powiedziałem już - rzuca telefon na blat i przytula mnie do siebie, całując we włosy.
Rozpłakuje się drugi raz tego dnia.
- Jej nie może się nic stać. Ostatnio... powinnam zareagować wcześniej. Może wtedy byłoby łatwiej, jeszcze ciąża, wszystko powinnam załatwiać od razu. Teraz czuję się tak potwornie Przytłoczona i bezradna. Boję się..
- Co? Jaka ciąża? - patrzy na mnie uważnie.
- Ja.. nie wiem na pewno..
- To to sprawdź. Nie odkładaj Wszystkiego na później, rozumiesz? - odsuwa się.
- Jesteś zły?  - patrze na niego.
- Nie. Po prostu to sprawdź. Nie mam zamiaru zostawiać cie z powodu dziecka jak tam ten gowniarz.
- Nie mów tak o nim. - szepcze.
- Mogę tylko gorzej. Trzymasz te listy i zdjęcia, jakby były cos warte.
- Nie chce się kłócić - patrze w bok.
- Ja też się nie chcę kłócić. Stwierdzam jedynie fakty. - mówi sucho.
- Wezmę Willow do babci - wymijam go i idę ubrać córkę.
- Willow zostaje w domu - słyszę jego stanowczy głos.
- Chce zabrać ją do babci - mówię lekko zdziwiona.
- Ona zostaje w domu. Ty również.
- Tylko do babci Harry..
- Mówię nie wyraźnie? - siada obok niej i podaje nuty. Pomaga dziewczynce zagrać.
- Willow chodź - biorę ją na ręce. Nawet nie patrze na mężczyznę. Stawiam małą w przedpokoju i ubieram.
Nie pozwala mi wyjść. Staje przy drzwiach i mrozi mnie wzrokiem.
- Harry nie wiem o co ci chodzi,ale nie podoba mi się to ani trochę.
- Chyba mamy co innego do załatwienia. Miedzy innymi jej operacja.
- Przepuść mnie - mówię spokojnie.
Odpuszcza. Odsuwa się, a my wychodzimy. Mała trzyma swoją piłkę. Idziemy chodnikiem. Poprawiam jej czapkę. Nawet nie zauważam, kiedy zabawka turla się na drugą stronę ulicy.
- Mama! MAMA!
- No już. Poczekaj, pojadą auta i przejdziemy.
- Piłka! Piłka! - krzyczy juz prawie płacząc. Przejeżdża tir oraz taksówka. Przez jezdnię przebiega jakiś mężczyzna z jej piłką. Kuca i oddaje jej zabawkę. Mocno ją przytula. - Dziękuję Proszę pana.
Marszcze brwi przyciągając ją do siebie.
- Musisz uważać - mówię do małej poprawiając jej włosy.
- Właśnie. Szkoda by było piłki, prawda?
- Dokładnie. Dziękujemy.
Mężczyzna wyciąga rękę i dotyka palcami policzka mojej córki. Cofam się z nią o dwa kroki, a on wstaje.
- Przepraszam. Miłego wieczoru - spuszcza głowę i zawraca.
- Louis zaczekaj - nie wytrzymuje.
- Cio? - Willow patrzy na mnie. Mężczyzna odwraca się, ale z pod kaptura mało widzę. Idzie tyłem.    - Nie ma Louisa - mówi i przebiega przez ulicę.
Mam do niego żal. Od tego już nie umiem go tłumaczyć. Czuje się zdradzona.
- Chodź, babcia czeka z ciasteczkami.
Mała uśmiecha się i idziemy dalej. Po prostu zapomnieć. Tyle. Muszę się skupić na innych problemach. Na przykład co z moją ciążą. Nie chce tego sprawdzać bo boje się dowiedzieć że to prawda.
A teraz to byłoby złe. Potrzebujemy pieniędzy dla Willow. Babcia sprząta i rozwiesza na suszarce męskie koszulki.
Na nasz widok od razu się uśmiecha mocno obie przytula.
- Jak miło, że przyjechalyscie - bierze trzy latkę na ręce. - Gdzie Harry?
- Został w domu, ma dużo pracy. Masz chłopaka? - uśmiecham się wskazując na ciuchy.
- Tak, oczywiście. Dziadek się odmładza - mówi szybko.
- Babciu - patrze na nią pytająco.
- Byliście dzisiaj u tego lekarza?
- Tak..
- Mów jak było - popedza mnie, dając.Willow słodycze.
Wszystko dokładnie jej opowiadam
Też jest tym przejęta. Od razu deklaruje, że da tyle ile może. Jak najwięcej.
- Poklocilam się z Harrym i spotkałam Louisa, ale nie chciał ze mną rozmawiać.. - kończę cicho.
Babcia podaje mi herbatę . Wzdycha siadając obok
- Myślisz, że jest mu tak łatwo jak tobie? Ty masz poukładane życie. A nie wydaję mi się, aby Louis o którym mi opowiadałas takie miał.
- Ani ty, ani on nie potraficie zrozumieć że żadna wycieczka, żaden prezent ani dom nigdy nie sprawią że będę tak szczęśliwa jak przez tamten tydzień.
- Ale ja to wiem. Bo moja historia była podobna. I poświęciłam dużo, aby zdjąć koronę z głowy i oddać się w ręce miłości. Popatrz teraz na to inaczej. Stoi przed tobą i ma ma wyciągnięcie ręki wszystko co miał choćby przez chwilę. Ale to już nie jest jego.
- Zawsze będzie - ocieram kilka łez spływająych po policzku.
Babcia podnosi się i mocno mnie przytula. Will zajęta zabawą nie zauważa moich łez. Rozplakuje się bardziej. Naprawdę jest mi ciężko. I chociażbym mocno próbowała, nie przestanę o nim myśleć. Nigdy. Mam wszystko, a tak naprawdę nie mam nic. Jest mi trudno. Wszystkie problemy nakładają się na siebie.Nie mam nawet odwagi sprawdzić, czy jestem w ciąży. Chyba nie chcę być. Na pewno nie teraz. Mała bierze leki. Chodzi do przedszkola, kiedy my organizujemy pieniądze. Robimy wszystko, aby operacja mogła być możliwa. I to właśnie dziś jest przyjęcie charytatywne w naszym domu.  Być może nas wspomogą. Będę im wdzięczna do końca życia. Ratują moją córeczkę. Poprawiam makijaż przed lustrem i ściągam szlafrok. Sięgam po błękitną, długą suknię. Ubieram się w nią i wsuwam na nogi szpilki. Jestem gotowa. Biorę głęboki oddech. Willow śpi dzisiaj u babci. Nie miałabym głowy, aby się nią teraz zająć. Tak będzie lepiej. Schodze na dol słysząc głosy gości oraz muzykę. Ktoś gra na pianinie.
Bardzo ładnie. Szukam wzrokiem mojego męża. Nie pogodziliśmy się jednoznacznie, a ja zaczęłam wymiotować co wszystko potwierdziło.
Więc jestem w ciąży. Będziemy mieć dziecko. Teraz rozmawiamy jeszcze mniej.
Witam się z przybyłymi i z każdym chwile rozmawiam.
Harry przychodzi do mnie w garniturze. Podaje szklankę soku.
- Może po prostu pójdziesz na górę, co?
- Czuje się dobrze. Nie jestem chora.
- Tak, tyle to ja wiem - wywraca oczami.
- Nie mów do mnie takim głosem. - wymijam go. Idę do salonu gdzie nad podwyższeniu stoi fortepian na którym gra... Louis!
Mrugam oczami. Nic mi się nie wydaję. Pochyla się nad klawiszami w białej koszuli.
Od tego momentu cały wieczór spędzam stojąc pod ścianą z zamkniętymi oczami. Słucham.
Bez przerwy płynie melodia. Raczej spokojna niż smutna. Przy tym ja się uspokajam.
Odstawiam szklankę i wychodzę do ogrodu.
Siadam na huśtawce. Jest ciepłej. Wiatr mi nie przeszkadza. Czuję, że nie jestem tu sama. Może gość, może ktoś inny. Nie szczególnie mnie to teraz obchodzi.
Bujam się i patrzę w niebo. Czy ja jestem szczęśliwa? Nie. Wiem że tak nie jest.
Czegoś mi brakuje. Ale nie rzeczy materialnych.
- Zatańczysz? Co prawda muzykę będziemy słyszeć tylko w sercu, ale to chyba najważniejsze - słyszę przy uchu.
- i potem znów mnie zostawisz...
- Bo nie mogę być przy tobie i oboje to wiemy.
- Jesteś egoistyczną szują decydując za mnie.
- Jestem szują. - zgadza się i siada obok. - Albo nawet i nie. Ja jestem po prostu nikim i przez trzy lata próbowałem walczyć z uczuciem. Chciałem być chociaż trochę blisko, aby widzieć czy jesteś szczęśliwa.
- Nie jestem. - mówię krótko.
- Nie czujesz bezpieczeństwa? Nie jest ci tu dobrze? Masz cudowną córkę.
Ma twój uśmiech.
- I twoje oczy.. - szepcze.
- Wiem - odpowiada po chwili.
- Cieszę się że zajmujesz się muzyką.
- Nie zajmuję się muzyką.
- Grasz.
- Wyjątkowo. Muzyka nie ma znaczenia. Już nie ma dla mnie znaczenia. I gdybym mógł oddałbym małej swoje serce tak jak wcześniej jej matce.
- Wiem że byś to zrobił. - kiwam głową.
- Przykro mi. Nie zasługuje na to, ale na pewno będzie dobrze. Czy teraz mogę dać ci pieniądze? Dla niej.
- Dlaczego nie walczysz?
- Bo przegrałem bitwę
- Masz rację. Nie macie równych szans. Ty, wystarczy że powiesz słowo. - wstaję i patrze na niego przez chwilę.
- O czym mówisz? - pyta odgarniajac włosy z czoła. Również się podnosi
- Kocham Cię.
- Wiesz o tym, że ja ciebie też kocham. Tylko nie potrafię nic dać. Nic nie mam - podchodzi bliżej.
- Ja niczego nie chciałam - mówię z żalem.
- Wiem. Ale ja się po prostu bałem. Bałem, że w jakiś sposób cie skrzywdze. Ze mnie odtracisz.
- Skrzywdziłeś.
- Więc Przepraszam nie pomoże.
- Nie. Słowa nie pomogą.
- A ja nie chce cię skrzywdzic nigdy więcej.
- Odszedłeś raz.
Louis nic nie mówi. Jedynie na mnie patrzy. Stoimy tak w kompletnej ciszy. Z domu słychać gwar, ale nie docierają słowa. Po chwili bierze mnie w ramiona i całuje.
- Zdecyduj się - patrze na niego. - Ja muszę wiedzieć na czym stoję Louis.
- Więc powiedz. Czego pragniesz - odsuwa się od moich ust.
- Wiesz czego - mówię i wracam do środka.
Pocieram ramiona. Od razu robi mi się cieplej. Podchodzi do mnie mój mąż i obejmuje.
- Nie podoba mi się twoje zachowanie - mówi do mnie, gdy jeden z biznesmenów odchodzi. - Chyba zapominasz kto w tym domu decyduje.
Te słowa trochę mnie przerażają. Nie powinien, nigdy tak nie mówił.
- Idź na górę. Myślę, że twój wieczór się już skończył.
- Nie mam zamiaru. Przestań tak do mnie mówić.
Łapie mnie mocno za nadgarstki.
- Nie zrozumiałaś? - warczy. Po chwili zostaje mocno odepchnięty.                                                      
- Posłuchaj mnie doktorku. Miałeś ją. Mogłeś się opiekować i dbać. Ale ona nie jest rzeczą i ja ją skrzywdziłem, wiec nie pozwolę aby zrobił to ktoś jeszcze. - mówi do niego Louis
- Louis.. - patrze na niego prosząco.
- Nie. Nie będę stał pod ścianą jak cie tak traktuje. Teraz ty decydujesz. Idziesz ze mną, czy zostajesz.
- Willow.. - czuje łzy w oczach. Louis nie postępuje fair.
- Willow dostanie nowe serce. Harry nie jest draniem. Nie odbierze jej życia.
- Harry ja.. - zatyka mnie.
- Co tu się dzieje?
- Musimy porozmawiać. - mówię cicho.
- Rozmawiamy. No mów. Powiedz mi o co chodzi. Nosisz moje dziecko, czy jego? - warczy. Louis patrzy na mnie.
- Co? Nie zdradziłam cie.
- No to tłumacz to wszystko.
- Chce odejść....
- Dlaczego? - zaciska usta.
- Bo cię nie kocham.
- To po co to wszystko? Po co ze mną byłaś? Żeby zapomnieć o nim?
- Też mnie nie kochasz. - mówię spokojnie.
- Jesteś dla mnie ważna. Poza tym jesteś moją żoną w ciąży.
- Ty dla mnie również..
- Dziecko Amelia.
- Nie mogę być z tobą dla niego.
- Ale on nie utrzyma was.
- To już nie jest twój problem.
- Będziesz żałować.
- Oddam ci pieniądze za operacje.
- Przestań - prycha.
- Przepraszam Harry.
- Amelia..- Louis podaje mi rękę.
- Dziękuję - całuje jego policzek i wychodzimy.
- Jesteś pewna?
- Tak. - mówię chcąc skończyć szybko ten temat.
- Więc idziemy do twojej babci. Pomogła mi.
- Wiem. Widziałam bluzę.
Splata nasze palce. Teraz czuję się na swoim miejscu.
Opieram się o jego ramię i tak idziemy do babci.
- O mój Boże...- patrzy na nas zaskoczona.
- Willow śpi? - pytam obejmując się rękoma.
- Śpi - przytula nas oboje.
- Dziękuję że się nią zajeliście.
- Nie ma problemu.
- Dziękuję - mocno przytulam się do kobiety.
- Pójdziemy do pokoju - Mówi Louis i życzy jej dobrej nocy. Wchodzimy do mojej sypialni.
Zdejmuje sweter i odkładam na krzesło. Wszystko znowu się pomieszało.
- Poradzimy sobie. Amelio, nie zostawię cie juz.
- Wiem..
- Kocham cie. Nad życie - łapie moje dłonie i całuje.
Oplatam ręce wokół jego karku i przytulam się. Boże jak mi go brakowało.
Trzy lata. A tydzień wystarczył, aby się zakochać.


piątek, 13 lutego 2015

Rozdział 9

Zostaję przeniesiona przez próg domu. Harry stawia mnie dopiero w sypialni. Jesteśmy zupełnie sami po skromnym przyjęciu weselnym. Cała uroczystość odbyła się w kwietniu. Teraz jest tak pięknie i ciepło. Wszystko odbyło się w urzędzie. Wypowiadałam słowa przysięgi, kiedy Willow trzymała moja mama. Rodzice wybaczyli mi. Cieszę się, że się pogodziliśmy. Potem pojechaliśmy na przyjęcie. Było ono w białym namiocie. Przyszło kilku znajomych Harry ego i jego rodzina, jak i moja.  Po prostu najbliższe nam osoby. Teraz jesteśmy małżeństwem. Od dzisiaj jestem żoną Harrego. A on moim mężem. Możemy na siebie liczyć. Tworzymy dom.
Willow została z moją babcia. Ta kobieta jest nieoceniona. Mój największy Przyjaciel i wsparcie w jednym. Jestem jej bardzo wdzięczna. Zostaję wniesiona do naszej beżowej sypialni. Mężczyzna kładzie mnie na łóżku i całuje.
Rozpinam sprawnie guziki jego białej koszuli odsłaniając tak dobrze mi już znane tatuaże.
- Mam naprawdę piękną żonę - szepcze do mojego ucha. Wsuwa rękę pod moje plecy i rozpina mi sukienkę. Biała, skromna.
Siadam i zsuwam jej ramiączka na boki po czym znów łącze swoje usta z wargami Mężczyzny
Za chwilę pozbywa się mojego materiału. A potem sam się rozbiera.
Bielizna również ląduje na podłodze kilka chwil później. Rozsuwa moje nogi i zaczyna się zagłębiać. Obejmuje jego szyję, patrząc w ścianę. Jedziemy do domu gdzie już czeka kolacja. Jemy wspólnie się śmiejąc. Następnego dnia planujemy krótki wypad. Mamy zamiar polecieć do Barcelony. Trochę pozwiedzamy.
Będziemy tam jakieś dwa, trzy dni. To piękny kraj i na pewno nie zdążymy zobaczyć wszystkiego.
Ale to zawsze coś. Mile oderwanie. Wieczorem mamy wylot
Mała śpi mi na rękach zmęczona całym dniem chodzenia.
- Daj, wezmę ją - Harry podaje mi torbę z aparatem a sam bierze Willow.
Wchodzimy do samolotu który startuje godzinę później.
Samolot jest tylko dla nas. Towarzyszy nam obsługa. Opieram się w fotelu i wyglądam za małe okno. Nigdy bym nie pomyślała, że będę żyć w takim luksusie.
Panuje zupełna cisza. Oglądam widoki za oknem zadowolona.
~*~
Słyszę otwieranie drzwi od sypialni i się przebudzam. Trzylatka wchodzi do pokoju i próbuje wdrapać się na łózko.
- Co jest skarbie? - siadam i podciągam córeczkę.
- Boli mama...
- Co boli? - odgarniam jej włosy z buzi.
- Serduszko.
- Serduszko? - przyciągam ją bliżej i przytulam. - Może serduszko chce spać z mamą? - pytam cicho.
Wtula się w moją klatkę. Często na to narzeka.
- Połóż się cichutko na moim miejscu, a ja przyniosę herbatę. Dobrze? Tylko cicho - pokazuje na śpiącego hazze.
Kiwa głowką i układa się na poduszce. Jej coraz dłuższe włosy opadają na jej twarz. Posyłam jej uśmiech i schodzę na dół. Nastawiam wodę i opieram się o blat czekając.
Nie wiem co się dzieje. Szybko się męczy.
Przecieram twarz i ziewam. Będę musiała iść z nią do lekarza jeżeli to nie zniknie. Do tego jeszcze jedna rzecz zaprząta moje myśli. Okres mi się spóźnia i zapach kawy znów mnie odrzuca. Nie chce nic mówić Harremu, ale możliwe, że jestem w ciąży. Pamiętam, że tak samo było przy pierwszej ciąży. W zasadzie zabezpieczamy się, ale różnie może wyjść.
Cały czas myślami szukam dnia kiedy o tym zapomnieliśmy. Od kilku dni nic innego nie robię. Nie kupiłam jeszcze testu. Może przejdzie i okaże się że to tylko grypa bądź przeziębienie.
Nie jestem gotowa na kolejne dziecko. Wszystko dzieje się tak szybko. Prawie rok temu był ślub.
Z zamyślenia wyrywa mnie pisk czajnika. Szybko pod nim gasze i Zalewam herbatę. Z ciepłym, ale już przestudzonym lekko napojem wracam do sypialni.
Mała nie śpi. Leży i przytula się do misia. Nie jest do mnie podobna.
Ma oczy, rysy i kolor włosów Louisa. Mój skarb zdecydowanie nie daje mi zapomnieć o tym mężczyźnie. A ja chyba chcę to zrobić. Skoro mam rodzinę, męża i może jestem w ciąży.
Kucam przy brzegu łóżka i pokazuje żeby mała usiadła. Gdy to robi daje jej się napić.
- A Hally odprowadzi mnie do przedszkola? - pyta cicho.
- Willow jest środek nocy. - bawię się jej paluszkami i całuje dłoń dziewczynki.
- Ale lano - mówi szeptem i daje mi buziaka, a potem pije.
- Rano zapytamy jego - moje największe słońce. - Troszkę lepiej?
- Kuje - kiwa głową.
- A spróbujesz zasnąć?
- Tak mamusiu - oddaje mi kubek i wchodzi pod kołdrę. Wtula się w bok mojego męża. Ten instynktownie poprawia się, aby miała miejsce.
Odkładam naczynie i zajmuje miejsce obok niej. Cierpliwie czekam aż zaśnie i sama robię to chwilę po niej.

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 8

Siadam na fotelu bardzo zmęczona. Kolejna sesja za mną. Mam masę nauki. Leżę w książkach dzień i noc. Harry wziął urlop. Opiekuje się Willow, która zaczęła właśnie chodzić i wszystko jest dla niej ciekawe. WSZYSTKO musi dotknąć i zobaczyć. Rozumiem. Tak mają dzieci. Staram się już nie myśleć o tych listach. Tak, listach. Przyszły jeszcze dwa. Oba zachowałam jedynie dla siebie.
- Zjesz obiad? - Hazz pochyla się i całuje mnie w czoło.
- Nie chcę. - przecieram twarz.
- Idź weź kąpiel. Jest przygotowana. Will, nie będziemy przeszkadzać mamie. Pójdziemy zobaczyć kwiatuszki. Widzisz jakie ładne? - kieruje się do okna.
- Może wezmę ją? - wstaję i zdejmuję sweter.
- Nie trzeba - odpowiada.
- Dzięki - całuję policzek mężczyzny i idę do łazienki. Ciepła woda sprawia że czuje się blogo i na wpół śpię.
Opieram się o ścianę i zamykam oczy. Jest mi tak dobrze. Chwila spokoju. Po chwili jednak czuję ramiona w okół siebie. Zostaję przytulona do twardego torsu.
Sypiamy razem. Ale to nie jest miłość. To jest coś co sprawia nam przyjemność. Bez słowa. Albo on przychodzi do mnie, albo ja do niego. Mamy jedną sypialnię. Po prostu. Kiedy chcemy to to okazujemy.
- Zasnęła? - pytam cicho.
- Zasnęła - całuje moją szyję. - Zmęczona?
- Psychicznie..
- Może powinnaś wziąć dziekankę. Wyjedziemy na kilka dni. Odpoczniesz, pomyślisz. - Jeździ ręką po moich plecach.
- Nie mogę. Trochę trzeba się pomęczyć..
- Ale chciałbym cię mieć przez chwilę tylko dla siebie - podnosi mnie i przypiera do ściany.
- Jestem raczej mało uchwytna, to prawda - uśmiecham się leniwie.
- Kiedy ma pani wolny terminarz, panno Grey? - zaczyna mnie całować.
- Myślę że babcia zgodzi się zająć Willow jednego wieczoru.
- To proszę o mnie  pamiętać.
- Będę pamiętać - kiwam głową.
Po chwili czuję jak we mnie wchodzi. Powoli. Odchylam głowę do tyłu i ponownie zamykam oczy. To przyjemne, bardzo.
Mile oderwanie od rzeczywistości. Błądzi ustami po moim ramieniu.
Podnoszę powieki i patrze na twarz mężczyzny. Zaczynam jeździć po niej opuszkami palców.
Muszę doceniać to co mam. Tak wiele dla mnie robi. Harry wraca do  moich warg.
Tym razem oddaje pocałunek bardziej zaangażowana. Owijam ręce wokół jego karku i rozchylam wargi na jego niemą prośbę.
Nasze języki tańczą. Pocałunki są coraz bardziej zachlanne. Harry przyspiesza.
Mój oddech również. Myśli odpływają, a ciało pogrąża się w Przyjemności.
Ostatnie co pamiętam przed snem, to to jak mężczyzna zanosi mnie do łóżka. Później zasypiam przytulona do niego.
W nocy kilka razy wstaję do Willow. W końcu siadam z nią na łóżku.
- Wezmę ją do drugiej sypialni co? - pytam cicho bruneta. - Będziesz mógł się wyspać.. - kołysze córeczkę. Na chwilę się uspokoiła bo posmarowałam jej bolące dziąsła.
- Nie, zostań. To już ostatnie zęby - mówi zasypany. - Połóż ją na środku.
- Rano idziesz do pracy..
- Żyjemy w tym domu we trójkę. Ty masz zajęcia. Też musisz odpoczywać - odpowiada.
Uśmiecham się delikatnie w jego stronę i muskam jego usta.
- Jesteś cudowny. - kładę się obok niego na plecach z małą na brzuchu.
- No Willow daj nam teraz pospać. Przecież dzielna jesteś - całuje jej główkę i poprawia mi poduszkę.
Dziewczynka patrzy na niego wkładając piąstkę do buzi.
- tak, pyszna jest - mruczy kładąc się z powrotem.
- Ta! - piszczy śmiejąc się.
- Ciii.. - przykładam palec do ust.
Po chwili słyszę ciche chrapanie. Śpi jak zabity.
- Willow cicho. Zamknij oczka i Śpimy skarbie.. - szepcze do niej.
- Ta? - pokazuje na Hazze.
- Śpi więc nie wolno krzyczeć - kręcę głową.
Przytula się do mnie. Po chwili sama śpi. Zaraz będzie miała roczek.
Jest dla mnie najważniejsza. Nie wyobrażam sobie teraz życia bez niej. Nie żałuję, że się pojawiła. Daje mi tyle szczęścia. Mimo zmęczenia, mam ochotę uśmiechać się gdy padnięta wracam do domu.
W końcu i mi udaje się zasnąć. Wszyscy Śpimy już do rana. Schodzę na dol sama, bo w łóżku nikogo nie ma. Zajęcia mam popołudniu tak, aby wymienić się z Harrym. On wtedy pracuje. Ciekawe czy ma jakiś zabieg po długim urlopie. Wchodzę do kuchni, czując zapach kawy.  Will siedzi w krzesełku i jest karmione gerberem.
- Hej - mówię i podchodzę do blatu by nalać sobie do kubka czarnej cieczy.
- Dzień dobry kochanie.
- Obudziła cie? - siadam na krześle obok.
- Nie. Spała - podaje mi talerz z omletami. - Jutro na kolację przyjdą moi rodzice.
- Dobrze - kiwam głową.
Łapie moją dłoń i całuje, a później wraca do karmienia.
~*~
Na drugie urodziny Willow została przez nas zabrana do największego aquaparku w Londynie. Spędziliśmy ten dzień we trójkę. Liczyła się tylko mała. Żadnej pracy, żadnej nauki.
- Głodna - mówi, gdy Harry ją wyciera.                                                              
- Pełnym zdaniem.
Robi naburmuszoną minę i odwraca się tyłem do mężczyzny.
- Willow, pełnym zdaniem jak mówisz. - suszy jej włosy.
- Nie - odpycha jego ręce. Patrze na nich pakując nasze rzeczy to torby.
- To nie będziemy rozmawiać jak będziesz się tak zachowywać - upomina ją i zapina pasek spodni.
- Nie.. - przytula się do jego nogi.
Nie odpowiada jej. Zakłada koszulę.
- Ej! - ciągnie za nogawki. - Plose! - kucam przy niej i kończę ją ubierać, ale mała w ogóle nie zwraca na to uwagi.
- Co powinnaś mówić - stawia ją na ławce.
- Co?- pyta próbując się chyba skupić.
- Jak jesteś głodna, to co mówimy? - Harry podnosi torbę.
- Głodna jestem ja - mówi powoli, a ja się śmieje.
- Ja jestem głodna. Prawie dobrze. Chodź - całuje ją we włosy i podaje rękę, pomagając zejść z ławki. Wychodzimy z basenu.
Jedziemy gdzieś na kolacje. W drodze do domu Willow zasypia. Ten dzień zdecydowanie należy do udanych. Siadamy z Harrym na kanapie. W kominku tańczą iskierki ognia. Mężczyzna pociera moje ramię. Widzę przed sobą pudełeczko z pierscionkiem.
Przenoszę wzrok na mężczyznę chcąc żeby... coś powiedział? Wyjaśnił mi?
- Wyjdziesz za mnie? - pyta spokojnie. Patrzy w moje oczy.
Ponownie patrze na pudełeczko. Harry właśnie mi się oświadcza..
Jestem naprawdę zaskoczona. Jesteśmy ze sobą długo. Nie padły słowa Kocham cię, ale oboje siebie wspieramy.
- Ja... Tak - mówię cicho. - Tak, wyjdę za ciebie.
Mężczyzna nasuwa mi pierścionek na palec i całuje moją skron, a potem usta.
- Jest śliczny.. - mówię lekko się odsuwając.
- Nie piękniejszy od ciebie.
- Dziękuję - patrze mu w oczy.
- Nie masz za co mi dziękować. - wzdycha i przenosi mnie na swoje kolana. - Chcę, żebyś była szczęśliwa.
- I właśnie za to ci dziękuję.
- Cii...- muska moje usta.
~Louis~
Popycham stare zniszczone drzwi i wchodzę do baru. Muszę się napić. Jak wyrzucą mnie z kolejnej roboty to przysięgam, że wracam do Paryża. Tylko tam jest tak wiele wspomnień związanych z moim aniołem.
Często o niej myślę choć minęło już tak wiele czasu.
Trzy lata? Coś koło tego. Wiem, że ułożyła sobie życie i nie mam zamiaru go burzyć. Tak jak nie miałem zamiaru w ogóle się w nim pojawiać. Tęsknię. Za kim mam innym tęsknić? Była tylko ona.
Czasem jest ciężko, ale teraz radzę sobie znacznie lepiej.
Mieszkam gdzie mogę, ale naprawdę uczciwie pracuję. Gdzie przyjmą. Ważne, że są pieniądze. Siadam przy barze i zamawiam dwie setki. Wystarczy. Obok mnie siada jakiś mężczyzna w marynarce. A to ten. Ten który na nią zasługuje. Patrzę na niego kątem oka.
Siedzi w barze tylko chwilę i wychodzi. Czasem go tu widuje. Dzisiaj pewnie nie był ostatni raz.
Na pewno jest jej dobrze. Dba o nią. Z pewnością. Muszę być dobrej myśli.

czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział 7

Właściwie nie wiem czemu Harry. Może dlatego, że daje mi poczucie bezpieczeństwa? Że jest porządnym, ustatkowanym mężczyzną. Być może to jest moja odpowiedź. Dużo mi pomaga. Przestałam pracować. Nie pozwala mi. Za to od września wrócę na studia. Ale to jeszcze kilka miesięcy, bo mamy luty. Siedzę właśnie na beżowym fotelu obitym skórą. Willow śpi w wózku obok. W klinice jest cisza. Pielęgniarki przemykają do gabinetów, a klientki spokojnie czekają.
Czekam na hazze bo prosił żebym wpadła.
Bawię się kluczami. Wyprowadziłam się od babci.
Często ją odwiedzam ale nie chce jej sobą i małą zobowiązywać. To starsza kobieta. Musi odpoczywać. Ale mieszkam u Harryego. To ogromny dom. Willa. W końcu bardzo dobrze zarabia. Czasami się tam gubię. Mężczyzna wychodzi z gabinetu. Przez rękę ma przerzucony płaszcz i zamyka pomieszczenie.
- Cześć - wstaję i posyłam mu uśmiech.
- Hej kochanie - podchodzi do mnie i oplata ramieniem.
- Wolny? - pytam łapiąc wózek.
- Tak. Możemy już iść.
 Spacerem wracamy do domu.
- Wyrastają jej zęby - zauważa Harry dotykając palcami buzi małej.
- Tak. Wkłada do buzi wszystko co wpadnie jej w ręce.
- Więc zaraz będzie płacz w nocy. Będzie ją boleć.
- Brzmi świetnie. - kiwam głową.
- Będę do niej wstawać - uspokaja mnie i podchodzi bliżej. - Robiłaś obiad?
- Nie ma mowy. Musisz się wysypiać. Nawet nie zauważysz tego pojawiania się zębów. Słowo, postaram się. - mówię szybko. - tak, zrobiłam pieczeń - odpowiadam na jego pytanie.
- Więc chodź. Zjemy - bierze mnie za rękę. Will i tak śpi spokojnie.
Zostawiamy ją w wózku w salonie i idziemy do kuchni. Odgrzewam wcześniej przygotowany posiłek. Zastanawiam się nad swoim życiem. Z małego mieszkania w Paryżu, trafiłam do pięknej willi w Londynie.
Sporo się zmieniło. Nakładam jedzenie na talerze i daje jeden mężczyźnie.
Chyba mam szczęście. Zagwarantuje małej szczęśliwy dom. A to najważniejsze. Siadam do stołu obok niego. Harry podnosi się, aby nalać nam wina.
- Mi nie - powstrzymuje go grzecznie.
- W porządku - stawia jeden kieliszek i wraca na miejsce. - Potrzebujesz czegoś? Może powinniśmy pojechać na zakupy.
- Nie ma takiej potrzeby. Na prawdę - uśmiecham się. Rozmawiając o wszystkim i o niczym spędzamy prawie całe popołudnie.
Wtedy budzi się Willow. Biorę pół roczną dziewczynkę na ręce i siadam z nią na dywanie. Zaciekawiona ogląda zabawki, gdy Harry szykuje jej mleko.
- Misio? A gdzie misio ma oczko? Tu ma tak?  Jedno i drugie. - biorę pluszaka do ręki.
Mała patrzy na mnie,  a potem na misia. Zaczyna się śmiać podskakując na pupie.
- Hej świrusie - sama się uśmiecham.
- Ma..- mówi po swojemu i bierze misia. Tuli go. - Am...- widzi, że brunet wraca z butelką.
- Tak. Harry da nam butelkę i mama da jeść. _ wyciągam jej zabawkę z buzi.
- Proszę królewno - podaje jej butelkę, a ja pomagam trzymać.
Apetyt to ona ma. Nigdy nie mam problemu z nakarmieniem jej. Wszystko zjada. Czy śpiąca po kąpieli czy rano je. Nie ważne kiedy. To dobrze. Gorzej gdyby była niejadkiem.
- Willow nie wolno się śmiać jak jesz - wycieram jej mleko z brody.
Nie słucha. Harry ją rozbawia.
- Willow.. - sama ledwo powstrzymuje śmiech.
- Ohoho jakie dobre - brunet cmoka.
Mała chce mu odpowiadać przez co znów się brudzi.
- Harry..
- No Przepraszam - odpowiada potulnie i udaje smutnego.
- Będzie spać ze mną w łóżku to jak zacznie płakać szybciej ją uspokoje. Nawet nie usłyszysz jej u siebie.
- Właśnie - siada obok i obejmuje mnie ramieniem. - Może będziesz dzielić ze mną sypialnię?
Jestem zaskoczona tą propozycją. Poprawiam małą na kolanach i przytulam się do niej.
Po chwili brudzi mi bluzkę. Eh. Nie można się przy niej ładnie ubrać.
- Nie musimy.
- Ja po prostu... nie spodziewałam się. - mówię szczerze.
- Skoro jesteśmy razem - wzrusza ramionami i odgarnia mi włosy z oczu.
- nigdy o tym nie rozmawialiśmy..
- Teraz rozmawiamy.
- Wiem - kiwam głową.
Pochyla się i powoli mnie całuje. Kładę dłoń na jego karku i oddaje pocałunek uważnie trzymając Willow.
Nie często okazujemy czułości. Nie jesteśmy też oschli ale to coś czego nie umiem wytłumaczyć. Po prostu tak między nami jest. Chyba właśnie przez to nie do końca odnajduje się w relacjach pomiędzy mną, a nim.
To coś między przyjaźnią a czymś więcej. Czuję, że ktoś się o mnie troszczy i martwi.
Odsuwamy się od siebie przez brak powietrza.
- Masz słodkie usta - mruczy.
Uśmiecham się na te słowa i chyba lekko rumienie. Głaszcze mój policzek. Potem podnosi się i bierze młodą na ręce.
Patrze na nich zadowolona. Myślę, że w jakiś sposób zastąpi jej ojca. Oczywiście będzie wiedziała, że nim nie jest. Wypuszczam powietrze z ust i chowam twarz w dłoniach gdy moje myśli zsuwają się na Louisa.
Nie będę umiała o nim zapomnieć. Willow jest coraz bardziej podobna do niego. Ma jego oczy. Tęsknię za nim. Staram się nie wspominać, ale gdy to robię... jest ciężko. Dobrze wiem, że go kochałam. To był ten. Posyłam mężczyźnie uśmiech i szybko ulatniam się do łazienki. Nie będę płakać przy nim...Nie chcę.
Opieram się o umywalkę i głęboko oddycham. Szybko przemywam twarz zimną wodą. Wszystko będzie dobrze. Masz dom. I Hazze.
To nie wystarcza żeby się uspokoić. Biorę szybki prysznic. Dopiero po nim opuszczam pomieszczenie.
- Kochanie, wszystko dobrze? - Harry podchodzi do mnie z małą na rękach.
- Tak... w porządku - biorę od niego córkę.
Przytulam ją do siebie i całuję we włosy.
- Jakiś list do ciebie.
- Gdzie jest?
- W twojej sypialni na łóżku.
- Dziękuję.
Kiwa głową i wchodzi do swojego gabinetu. Idę na górę. Willow bawi się moimi włosami.
Czuje jakby miał do mnie żal. Nie chce aby tak było. Idę do siebie. Rzeczywiście na łóżku jest koperta którą od razu otwieram.
"Nie umiem. Nie potrafię. Nie zapomnę. Louis"
Przykładam dłoń do ust i zaczynam płakać.
- Ma? - Willow patrzy na mnie.
Nie potrafię się do niej uśmiechnąć i udawać że wszystko jest w porządku. Nie w tym momencie.
Nie jest dobrze. Skąd on wie? Skąd wie, gdzie mieszkam? Zamykam oczy i uspokajam oddech. Dziecko patrzy, nie może mnie takiej oglądać. Siadam z Will na łóżku. Kołyszę ją, co tak naprawdę mnie uspokaja. Pilnuje się żeby czasem nie zasnąć szybciej niż ona
Ale ona wygrywa. Odpływa na miękkich poduszkach. Biorę do ręki kartkę papieru i podchodzę do okna. To jest pismo Louisa. Niczyje inne.
Opieram głowę o ścianę i lustruje wzrokiem zgrabnie napisane literki. Znam już treść listu na pamięć, a jednak czytam go kolejny raz.
Nie wierzę po prostu, że tak miesza w moim życiu. Wszystko wie. Mam wrażenie, że jest tuż obok.
- Co ja mam zrobić? - patrze przez okno na oświetlony ogród.
Nie wiem czy warto jest rezygnować z tego uporządkowanego świata. Nie mogę myśleć tylko o sobie.
- Amelio? - drzwi się otwierają. Po chwili czuję jak Harry przytula mnie od tyłu. - Co się dzieje?
Zginam kartkę na pół i wzrusza ramionami.
- Jesteś przygnębiona. Dlaczego? - pyta, całując moją szyję.
- Wszystko jest dobrze - pocieram jego rękę wokół mojej talii.
- Nie wydaję mi się. Nie ufasz mi?
- Ufam Harry.
- Więc dlaczego jesteś taka niepewna.
- Niepewna? To nie to. Trochę zagubiona.
- Nie wiesz czy tak powinno być, prawda? - lekko się odsuwa i patrzy na mnie.
- Trochę się w tym gubię.
- A ja chcę ci pomóc.
- Wiem - opieram się o jego tors.
Całuje mnie po włosach i karku. Silnymi ramionami mocno obejmuje.
- Jest dobrze..

wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 6

On wyszedł, a mój poród się zaczął. Pamiętam jak inny sąsiad zlitowal się przez moje krzyki i zadzwonił po karetkę. Bolało. Cholernie bolało. Rozrywało mi ciało. Tylko tak da się to opisać. Miałam rodzic naturalnie. Nie wiem jak dałam radę. Płakałam całą noc. Całe sześć godzin. Potem ją dostałam...Jest cudowna. Leży obok mnie. Położna właśnie pokazała mi jak ją kąpać.
Taka podobna do niego. Moje maleństwo. Mój świat.
Jest drobna. Nie wielka. Ale zdrowa.
- Moja królewna.. - całuje jej czoło.
- Teraz mama cię nakarmi - kobieta podchodzi do małej.
Podsuwam się do góry i słucham instrukcji kobiety. To trochę dziwne uczucie. Muszę się przyzwyczaić.
- Proszę mi powiedzieć imię i nazwisko królewny. Wypełnię akt urodzenia.
- Willow Grey.
Wpisuje dane i uśmiecha się odkładając kartę.
- Dziękuję - mówię patrząc na małą.
Położna zostawia nas same. Dziewczynka jeszcze przez chwilę je.
- Kocham Cię maluszku.
Dotyka rączką mojego policzka. Urodziłam wcześniej, ale naprawdę wszystko jest nie dobrze. Wychodzimy ze szpitala cztery dni później. Willow jest bardzo grzeczna.
Dala mi spać w nocy. Płacze tylko jak jest głodna. Dalej nie Pracuję, ale będę musiała zacząć bo pieniądze są teraz bardzo potrzebne.
Co ja zrobię z dzieckiem? Jest za maleńka na żłobek. Sąsiadów również nie mam co prosić. Jestem bezradna. Odkładam córeczkę do kołyski stojącej przy oknie. Co ja mam zrobić? Jeszcze studia. Wszystko wymaga dużo uwagi, ale to Willow jest najważniejsza.
Muszę poświęcić jej czas. Oraz zarabiać. Chyba przerwę na razie naukę. Będę mogła wrócić w razie czego. Idę do kuchni i robię sobie herbatę. Musze coś wymyślić. Może powinnam wrócić do Londynu? Myślę, że mama mi pomoże. Zawsze. Jakoś po kryjomu. No i są tam dziadkowie.
Cały wieczór nad tym myślę. Rozważam wszystkie za i przeciw. Oderwę się od przeszłości. Od tego wszystkiego co tu się stało. A stało się dużo. Nie mam pieniędzy na bilety. Praktycznie to starcza tylko na najpotrzebniejsze rzeczy.
Wzdycham cicho i siadam na łóżku. Przez rok tak wiele się zmieniło. Sprawdzam jeszcze co u małej i kładę się do łóżka obok jej łóżeczka.
Nie mogę zasnąć. Mam wrażenia, że to wszystko to sen. Boje się jutra. Codziennie wieczorem boje się tego co może mnie spotkać następnego dnia. Wiem jedno. Muszę dać radę. Jutro wstać i pokazać, że jestem na tyle silna aby być samotną matką.
Tak. Właśnie to muszę zrobić. Z tym przekonaniem zasypiam.
~*~ 
Zbierałam pieniądze przez trzy miesiące. W końcu mogłam wylecieć. Babcia chętnie zgodziła się, abym u niej mieszkała. Zajmuje się małą, gdy ja pracuję w jednej z londyńskich kawiarni.
Często wieczorami wypłakuje się w ramię tej kochanej kobiety. Jest cudowna. Jest najlepsza. Nie jest łatwo, ale teraz wierze że coś może mi się udać. Teraz mam wsparcie i nie jestem sama.
Właśnie wracam z pracy. Po drodze zrobiłam zakupy. Niosę w ręce kubek cieplej kawy. Coś mnie musi rozgrzać. To w końcu prawie grudzień. Sprawdzam godzinę i w tym samym momencie wpadam na twardy tors wylewając napój. Upuszczam kubek z pianki i podnoszę wzrok na mężczyznę przede mną. Ma rozpięty płaszcz. Jego mokra koszula pokazuje prześwitujące przez materiał liczne tatuaże.  Jego tors jest na prawdę dobrze zbudowany. Przenoszę wzrok wyżej i dostrzegam młodą twarz. Zielone oczy i kręcone, brązowe włosy to pierwsze co rzuca się w oczy. Jest przystojny i to bardzo. Ma pewnie tyle lat co ja lub trochę więcej. Dopiero po chwili uświadamiam sobie że gapie się na niego otwarcie, a parę chwil temu wylałam na niego cały kubek kawy. Szlak! Nie stać mnie ani na kolejną kawę, ani na pralnie dla tego faceta.
- Ja... tak mi przykro. Przepraszam, chciałam spojrzeć na i nie zauważyłam, a wtedy.. i potem.. Zapłacę, na prawdę przepraszam. - trudno, nie mam wyjścia. Przeżyje bez kawy przez najbliższy miesiąc bo obawiam się że wyczyszczenie takiej koszuli z takiej plamy właśnie tyle będzie kosztować.
- Po prostu patrz jak idziesz - odpowiada krótko i wzrusza ramionami. - Tobie się może stać krzywda i innym.
- przepraszam - powtarzam.
Krzywi się odklejając materiał od swojego ciała. Mam nadzieję, że go nie poparzyłam. Mężczyzna chwilę się rozgląda. Zauważa, że stoimy obok Costy. Otwiera drzwi od lokalu.
- Powinien się pan przebrać. Jest zimno. - czuje się trochę jak dziecko które zrobiło coś złego.
- Mi jest gorąco - patrzy na mnie z politowaniem. - Zapraszam. Nie będziemy tak stać. Skoro już i tak mam mokre ubranie to po co płakać nad rozlanym mlekiem.
- Właściwie to... kawą. - próbuje być zabawna, ale chyba mi nie wychodzi. Nie mogę teraz iść z nim na kawę. Przecież mam zakupy i mała jest od rana z babcią.
- Tak. Kawą. Odkupię pani kubek kawy, pani się uśmiechnie i będziemy kwita. W porządku? - proponuje spokojnie.
- To ja powinnam..
- To pani powinna się zgodzić. Jestem mężczyzną i nie wypada mi być na laskach kobiety. Więc proszę.
Kiwam głową i wchodzę do lokalu. Brunet robi to zaraz po mnie.
Podchodzimy do lady. Uprzejmie pokazuje, abym złożyła zamówienie. Robię to speszona. Dostaję kawę, a mężczyzna płaci.
- Dziękuję i na prawdę jeszcze raz przepraszam. - mówię gdy drzwi za nami się zamykają.
- Nie ma pani za co - pochyla się i całuje moją zmarzniętą dłonią.
- Do widzenia - mówię cicho patrząc na niego uważnie.
Brunet zostawia mnie i odchodzi w stronę drogiego mercedesa. Poprawiam w rękach siatki i idę dalej. Mam nadzieję że w domu wszystko w porządku. Jak wchodzę to od progu czuję zapach obiadu. Jestem strasznie głodna. Rozbieram się z ciepłych rzeczy i zmierzam do kuchni. Babcia kończy karmić małą mlekiem.
- Cześć wam - całuje kobietę w policzek i stawiam zakupy na stole.
- Cześć kochanie. Jak w pracy?
- W porządku. Przepraszam że jestem później, ale miałem małe komplikacje po drodze. - biorę córkę na ręce - byłaś grzeczna?
Uśmiecha się do mnie. Ma dzisiaj bardzo dobry humor. Może nie będzie marudzić w nocy.
- Amy, mogłabyś mi o kimś opowiedzieć? - pyta babcia  nakładając mi obiad.
- To znaczy? - Przenoszę na nią wzrok.
- O ojcu Will.
- Nie chce żebyś zaczęła źle o mnie myśleć...
- Na razie nic nie myślę. Chcę tylko wiedzieć. Zostawił cię jak się dowiedział? - bierze maleńką, a podaje mi talerz.
- Nie dowiedział się babciu.. To znaczy tak mi się wydaje - kobieta siada na krześle obok, a ja wszystko jej opowiadam.
Słucha w milczeniu. Akurat kończę jeść obiad i opowiadać.
- Kochal cię - stwierdza.
- Można się zakochać w tydzień?
- Skarbie można się zakochać w dwie minuty. Jeśli tylko wiesz, że to jest ta osoba
- Był nią..
Całuje mnie w czoło. Co ona może poradzić. Nie spotkam juz Louisa. Wszystko się skończyło i trzeba iść dalej. Nie ważne jak będzie to trudne. Zastąpię jej oboje rodziców. Nie mam żalu do Lou. Tak musiało być. Idę z małą do swojego małego pokoju. Jest wystarczający. Szafa i nasze łóżka. Jak się dorobię to wynajmę mieszkanie. Na razie jeszcze nie. ~*~ Jest sobota, co bardzo mnie cieszy. Ubieram córeczkę w ciepłe ubranko. Pójdziemy na spacer i do sklepu. Dziadek pomaga mi znieść wózek. Całuję go w policzek. - Tylko nie za długo, bo jest zimno - mówi. Kiwam głową i idę do parku. Chodzimy spokojnie między alejkami. Potem kieruję się do sklepu. Brakuje mleka w proszku i pampersów. Tego trzeba mieć dużo. Pochylam się do wózka bo Will marudzi. Biorę butelkę z mlekiem i podaję jej, a potem zabieram i odwracam się do regału. Calutkie mleko wylewam na czyjąś koszulę.
- O nie.. - jęczę i zamieram widząc znajomego mężczyznę.
- Nie wziąłem koszuli na zmianę. No cóż, no to teraz mamy mleko. Masz może chusteczki? - pyta wzdychając. Mam życiowego pecha.
- Nie wiem co powiedzieć... - czuje jak płonę ze wstydu.
- Masz chusteczki?
- Co? Tak. - kucam przy wózku i szukam. Podaje mu opakowanie. - Tak bardzo przepraszam.
- Teraz obiecuję, że będę przygotowany - mamrocze pod nosem i wyciera mleko.
- Zapłacę panu za tą koszule.
- Mam w domu kilka. Nie trzeba. Dowiem się chociaż jak ma na imię dziewczyna która podrywa mnie już drugi raz.
- Och.. - robię się jeszcze bardziej czerwona. - Jestem Amelia. - podaje mu rękę.
- Harry - całuje moją dłoń i patrzy na wózek. - Siostra?
- Nie. - biorę małą na ręce.
- Córka piękna po matce.
- Dzięki. - uśmiecham się delikatnie.
- To może dacie się zaprosić na obiad. Mam wyrzuty sumienia, że zabraknie mleka.
- To chyba ja powinnam je mieć.
- To ja jestem przeszkodą. - mówi cicho.
Mała zaczyna się wiercić w moich ramionach więc ją uspokajam.
Całuję jej czoło. Harry pcha mój wózek. I w ten oto sposób lądujemy z Harrym na obiedzie.
To miły mężczyzna. Pa specyficzne poczucie humoru. Nie uśmiecha się, ale wyczuwam sarkazmy i ironię.
Trzymam Willow na rękach. Jest strasznie niespokojna, Jak nie ona.
Wierci się cholernie. Co chwila mnie uderza.
- Mogę? - Harry wyciąga ręce.
- Nie wiem co w nią wystąpiło. Zazwyczaj jest jak aniołek...
- Zaraz zobaczymy. Dzieci lubią uwagę - podnosi ją i tez wstaje. Układa małą brzuszkiem na swojej ręce i ją kołysze.
Uśmiecham się widząc jak się uspokaja. Podoba jej się to. Zamyka oczka. Zaraz zaśnie.
- Znasz się na tym - mówię gdy ją odkłada.
- Kiedyś miałem staż na pediatrii. Trochę pamiętam - ustawia wózek tak, aby promienie słońca jej nie raziły.
- Jesteś lekarzem?
- Chirurgiem plastycznym.
Jestem pod wrażeniem. To wyjaśnia jego ubiór i to jak się zachowuje.
Jest dosyć młody, a tak dużo osiągnął. Zadziwia mnie. Bardzo miło mi się z nim rozmawia.
- Dziękuję za obiad i... no wiesz. Jeszcze raz przepraszam - wstaję.
- Może was odwiozę - również wstaje.
- Nie trzeba. Przejdziemy się.
- Dobrze. Dziękuję za miły obiad.
- Do widzenia - ubieram kurtkę.
Brunet mi pomaga. Później wychodzę i powoli wracam do domu.
~~~~*~~~~
I pojawił się Harry :)


sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 5

~Czerwiec~
Szósty miesiąc. Zaokrąglony brzuszek i opięte ubrania. Noszę pod swoim sercem dziecko. Czuję jak się rusza. Czasem w nocy nie daje mi spać, ale to nie ważne. Cieszę się, że tam jest. Nie widziałam więcej Louisa. Może to lepiej? Nie liczyłam na spotkanie. Nie miałam znudzeń. W pracy poszłam na urlop macierzyński. Dzięki temu dostawałam wypłatę, ale mogłam też odpocząć. Poświęcałam czas nauce. Leżę na podłodze i słucham muzyki. Mój mózg nie przyjmę już dzisiaj żadnej wiedzy.
Chcę odpocząć. Patrzę w sufit, głaszcząc brzuch. - Co jemy na kolacje? Od razu mówię że dżem już wyszedł, a ja skarbie na prawdę nie mam ani siły ani ochoty na spacer do sklepu. - mówię do mojej córeczki. Często to robię. Inaczej chyba obie byśmy zwariowały. Trzeba się do kogoś odezwać. Poza tym dobrze jest już przyzwyczajać dziecko do głosu rodzica. Można tez mu śpiewać. Jakoś udaje mi się wstać. Idę do kuchni i szykuje omlety. Kręgosłup daje mi nieźle w kość. Do tego jak ona lubi się wiercić...Piłkarz, a nie tancerka. Na pewno nie po mnie. Ale tak przynajmniej cały czas mam pewność że tam jest. Robię kanapki i wyjmuję wczorajszą sałatkę. To chyba wystarczy. A potem płatki z mlekiem. Po mojej "uroczystej kolacji " biorę długą kąpiel.  Odprężam się pod strumieniami ciepłej wody. Moje całe ciało rozluźnia się i daje ulgę obolałym plecom.
~Sierpień~
Drugi miesiąc wakacji. Zero nauki. Pracy. Spacery i ostatnie przygotowania do porodu. Nawet chodzę do szkoły rodzenia. Warto coś wiedzieć. Sama muszę sobie radzić. Wiem, że dostanę wsparcie finansowe dla samotnych matek. Wracając ze spaceru pukam do sąsiada mieszkającego pode mną.
- Tak? - otwiera mi mężczyzna w średnim wieku.
- Nie przeszkadzam?
- O co chodzi?
- Chciałam porozmawiać z Pana żoną. Jest w domu? - pytam niepewnie.
- Nie ma jej. Mogę przekazać - odpowiada wzruszając ramionami.
- Och.. ymm bo ja właściwie do pana.. tylko myślę że w porządku byłoby najpierw jednak... z pana żoną..
- Proszę mówić.
- Mój termin jest... Już niedługo. Boje się, że poród może mnie zaskoczyć i.. - nagle robi mi się głupio.
- Mam robić za taksówkę? To nie do mnie - mówi chłodno. - Trzeba było myśleć zanim się poszło do łóżka. Poza tym ojca poproś dziewczyno. Codziennie na klatce wieczorami siedzi.
- Przepraszam.. - mówię cicho. Wracam do siebie. Louis tu przychodzi?
Jest mi przykro. Jestem traktowana z góry. Gdyby tam był...Przecież bym zauważyła. Robię sobie herbatę i siadam w kuchni. Późnym wieczorem głupia w wełnianym swetrze schodzę cicho po klatce. Znów robię sobie nadzieję, że go zobaczę. Że powrócimy do grudnia, gdzie stało się to wszystko. Niech będzie jak dawniej. Niech nie ucieka. Dopiero gdy jestem już prawie przy wejściu zdaje sobie sprawę z tego że przecież będę musiała z powrotem wejść na górę co mnie dołuje. Jest mi ciężko chodzić. Najlepiej to jak bym leżała. Cały czas. Ale no nie mogę. Też żałuję. Słyszę kaszel przy drzwiach wejściowych. Stawiam krok do przodu i schodzę niżej. Jaka ja jestem głupia. Przecież ten ktoś może mnie zaatakować. Zrobić krzywdę, ale nie. Ja idę i staje przy drzwiach by nie uciekł. Dopiero potem patrze na mężczyznę. Wiedziałam, że to on. Zmęczony opiera ręce o kaloryfer i głęboko oddycha. Żarówka na klatce mruga co chwila zapalając się i gasnąc. Louis odwraca głowę w moją stronę. Mam wrażenie, że nie widzi brzucha. Nie jest duży, a poza tym ukryty pod swetrem. Oczy ma smutne, a spojrzenie udręczone. Jest blady. Taki jak wtedy, gdy go poznałam.
- Louis?
Podchodzi do mnie.
- To uzależnienie. Uzależniłem się, ale z nałogiem trzeba walczyć - jego głos drży, a ciało trzęsie. Nie wiem czy jest mu zimno, czy ma gorączkę. - Przepraszam cię Amy - mówi i dotyka mojej twarzy zranionymi dłońmi. - Pozwól mi tylko...- palcami przejeżdża po konturze moich warg.
- Proszę chodź na górę - dlaczego chce mi się płakać?
- Nie, przepraszam. Chcę tylko - opiera czoło o moje.
- Louis proszę..- trzymam mocno jego bluzę.
- Wiesz, jesteś piękna - stuka zębami cały czas drżąc. - Najpiękniejsza.
- Tylko chwila. Proszę daj mi chwilę.
- Przedstawiam cię jako anioła, wiesz? Mam nawet piosenkę w głowie. Ale nie mogę jej zagrać...Nie ma artysty bez muzy. Ale ty nie możesz być moją muzą. Musisz iść dalej - przymyka oczy i widzę na jego policzkach łzy. - Ja tylko...Proszę, chcę cię pocałować.
- Ale możesz to robić codziennie do cholery - mówię słabo.
- Nie mogę. Nie będę cię nachodzić - jego ręce pocierają teraz moje ramiona. A to jemu jest zimno. Pochyla się i dotyka suchymi, popękanymi wargami moich.
Kładę dłoń na jego karku i oddaje pocałunek. Brakowało mi tych ust. Chociaż to była jedna jedyna noc.
- Chce tylko pogadać. Potem jeżeli.. będziesz chciał, pójdziesz.
- Nie. Wtedy nie wyjdę - odsuwa się i zaczyna kaszleć, zasłaniając usta ręką. - Przepraszam Amelio.
- Tylko chwila. Błagam Louis tylko chwila. - zaczyna płakać.
- Proszę cię. Nie chcę widzieć twoich łez. Nie chcę, żebyś wylewała je przeze mnie. Jeszcze ci się przydadzą, gdy uśmiechnięta będziesz płakać z radości.
- Dlaczego nie słyszysz tego co do ciebie mówię? Nie zostawiaj mnie.
- Nie mogę z tobą być. Zostać. Nie zasługuję na królewne. Żebrak i lajdak nigdy nie będzie mógł mieć anioła - łapie moją dłoń i wtula w nią policzek. Czuję szorstki zarost pod palcami.
Wolną dłonią zasłaniam usta. Nie daje rady powstrzymać szlochu. Przeraża mnie to że zaraz odejdzie.
Za chwilę znów go nie będzie. Zostaje zupełnie sama.
- Louis nie radzę sobie.
- Radzisz. Jesteś bardzo dzielna - całuje moje palce. Każdy po kolei i odsuwa się. - Nie powiem tego chcę. Nie mam odwagi. Poza tym to by bolało. Proszę, to wszystko co mam. Może ci w jakiś sposób pomoże - wysypuje na parapet kilka banknotów i monet.
- Nie chce ich. - szybko chowam je z powrotem do jego kieszeni  - jeśli dasz mi jeszcze raz pieniądze. Podrzucisz lub cokolwiek tu znienawidzę cie. Rozumiesz? Chodź i wypij ze mną herbatę. Jeden kubek.
- Nie. Już powiedziałem. Inaczej nie wyjdę. Możesz mi coś o...obiecać? - jąka się.
- Co takiego?
- Będziesz się częściej uśmiechać. Masz piękny uśmiech.
- jak pójdziesz to go zabierzesz.
- Obiecaj mi. - krzywi się z bólu.
- Zostań.. - czuje bóle.
Kręci głową. Ostatni raz mnie całuje. Później wychodzi.